wersja kontrastowa A- A+
ODCINEK: Rzeź Woli Print E-mail

ŚCIEŻKI PAMIĘCI
CYKL 10 FELIETONÓW HISTORYCZNYCH

ODCINEK: Rzeź Woli

Wybierz wersję językową: polska | angielska | niemiecka

Autor projektu „Ścieżki pamięci": STOWARZYSZENIE EDUKACJA I NAUKA
Produkcja: Studio Filmowe EVEREST – Mirosław Dembiński

Reżyseria: Rafał Skalski
Główny komentarz: dr Szymon Niedziela

MIEJSCE NAGRANIA KOMENTARZA: Teren przy skwerze im. Wandy Felicji Lurie w pobliżu ul. Wawelberga; teren przy krzyżu upamiętniającym zamordowanie 12 000 mieszkańców Woli na rogu Alei Prymasa Tysiąclecia i ul. Górczewskiej oraz przy pomniku "Polegli Niepokonani" na Woli.

GŁÓWNE WĄTKI:
Ludobójstwo Woli na tle martyrologii narodu polskiego w czasie wojny; Oskar Dirlewanger – sylwetka zbrodniarza; EWENTUALNY WĄTEK: piekło na ziemi – losy rodziny Wandy Felicji Lurie; zbrodnia spalenia żywcem przy ul. Bema.

UWAGA WSTĘPNA:
Jest to jeden najbardziej wstrząsający epizod w cyklu poświęconym męczeństwu Warszawy w czasie okupacji hitlerowskiej. Warto by poświęcić temu zagadnieniu więcej czasu.

DODATKOWE MATERIAŁY FILMOWE:
Archiwalia związane z Wolą podczas Powstania Warszawskiego, ewentualne setki z wywiadami ze świadkami historii z bazy Historii Mówionej MPW.


KOMENTARZ:
1. Ludobójstwo Woli na tle martyrologii narodu polskiego w czasie okupacji
Jedną z największych tragedii Warszawy w całych jej dziejach, było ludobójstwo dokonane na Woli w czasie Powstania w ciągu tzw. ,czarnej soboty" i "czarnej niedzieli" 5 i 6 sierpnia 1944 r. Niestety nie jest to wydarzenie znane w kontekście II wojny światowej. Często Polacy przeżywają ogromną frustrację spotykając się z całkowitą niewiedzą w Europie i za oceanem na temat losu naszego narodu w latach 1939-45. Z bólem i zażenowaniem przyznać należy, iż ruiny Drezna i Berlina bardziej przemawiają do światowej opinii publicznej, niż gruzy unicestwionej Warszawy. Wypędzeni to przede wszystkim Niemcy z Pomorza i Śląska, a nie mieszkańcy Gdyni bądź Wielkopolski. Coraz częściej przypomina się, że zbrodnią było wypędzenie Ukraińców z Bieszczad, zapominając, iż na Wołyniu, Chełmszczyźnie i Małopolsce Wschodniej bandy OUN-UPA przeprowadziły ludobójstwo na bezbronnej ludności polskiej. Podobnie sprawy wyglądają w kwestii krwawych dni na Woli w czasie Powstania Warszawskiego. Należy jak najwięcej o tym mówić i przypominać, by Wola podobnie jak Katyń i Wołyń stała się jednym z symboli martyrologii narodu polskiego w czasie wojny. W żadnym mieście okupowanym przez Niemcy hitlerowskie nie dokonano tak brutalnego mordu na dziesiątkach tysięcy ludności cywilnej. Warszawa widziała podobne zdziczenie obyczajów i niewyobrażalne bestialstwa w 1794 w czasie Insurekcji Kościuszkowskiej, kiedy żołdacy Aleksandra Suworowa dopuścili się masowego mordu na mieszkańcach Pragi. Zabito wówczas ponad 20 tys. ludzi.
5 sierpnia w godzinach rannych dowódca Grupy Bojowej gen. Heinz Reinefarth wydał podległym sobie dowódcom rozkaz, w którym przekazał polecenie Himmlera o rozstrzelaniu wszystkich mieszkańców Warszawy i zniszczeniu miasta. Mechanizm ludobójstwa został uruchomiony. Równolegle do działań przeciwko powstańcom rozpoczęło się mordowanie ludności cywilnej i palenie domów. Początkowo obszarem ludobójstwa były główne arterie wolskie: ulice Wolska i Górczewska oraz łączące je ulice: Płocka, Działdowska, Skierniewicka, Tyszkiewicza i Staszica. Później masowe mordy dotknęły pozostałe fragmenty Woli. Ludność mordowano początkowo w domach gdzie mieszkała. Rozstrzeliwano mężczyzn, kobiety i dzieci z broni maszynowej lub obrzucano granatami. Po dokonaniu zbrodni obiekty palono bardzo często razem z rannymi. W drugiej połowie dnia hitlerowcy zmienili sposób zabijania. Ludność spędzano na wybrane miejsca straceń głównie położone wzdłuż ulicy Wolskiej i Górczewskiej. Były to najczęściej duże zabudowania i lace fabryczne mogące pomieścić większa liczbę ofiar, a także parki, cmentarze, dziedzińce kamienic oraz tereny przykościelne. Ofiary rozstrzeliwane były głównie seriami z broni maszynowej grupowo. Każda nowa grupa przeznaczona do zabicia ustawiała się na trupach wcześniej pomordowanych. W ten sposób na Woli powstawały olbrzymie stosy pomordowanych ciał, które ze względu na wysoka temperaturę w sierpniu bardzo szybko puchły stając się zagrożeniem epidemiologicznym. Widok był potworny. Wydawało się, że Wola zamieniła się w Ezechielowe pole śmierci. 5 sierpnia największe zbrodnie zostały dokonane przez Niemców w następujących miejscach:

  • ul. Górczewska 15 (domy Wawelberga) – 2000 zamordowanych;
  • w rejonie wiaduktu kolejowego u zbiegu ulic Moczydło, Sokołowskiej, Gostyńskiej i Zagłoby z Górczewską oraz na terenie za wałem kolejowym – ponad 10.000 zamordowanych;
  • ul. Wolska 43/45 (fabryka Kazimierza Franaszka) – 3 tys. zamordowanych;
  • ul. Wolska 55 (fabryka Ursus) – 5000 zamordowanych;
  • ul. Wolska 105/109 (domy Hankiewicza) – 2000 zamordowanych.

2. Oskar Dirlewanger – sylwetka zbrodniarza
Oskar Dirlewanger: ur. w 1895 r. w Wurzburgu. Oficer w czasie I wojny światowej. Walczył pod Verdun. Tam poznał Gottloba Bergera, późniejszego szefa Głównego Urzędu SS. W latach 20-tych wstąpił do partii nazistowskiej. Wyrzucony dyscyplinarnie z Akademii Handlowej w Mannheim. Kontynuował studia na Uniwersytecie we Frankfurcie nad Menem, gdzie otrzymał stopień doktora nauk politycznych. Uczelnia cofnęła nadany stopień w 1935 r. gdy wyszło na jaw, że Dirlewanger napastował nieletnich. W 1921 r. walczył przeciwko Powstańcom Śląskim. W Hiszpanii walczył po stronie Franco. W 1940 r. wstąpił do SS. Na swój własny wniosek utworzył i wyszkolił oddział specjalny (SS-Sonderbataillon Dirlewanger) złożony z kłusowników i pospolitych bandytów. W 1941 r. jednostkę przydzielono Dowódcy SS i Policji w Dystrykcie Lubelskim Otto Globocnikowi. W 1942 r. oddział prowadził działania na Białorusi, gdzie zapisał się okrucieństwami i bestialstwami w stosunku do ludności cywilnej. Zachowanie ich było tak brutalne, że nawet władze SS były oburzone. W sierpniu 1944 r. Pułk Brygady SS "Dirlewanger" został wezwany z Olecka do tłumienia Powstania Warszawskiego. Oddział jest odpowiedzialny za wymordowanie ok. 50 tys. mieszkańców Woli. Za stłumienie Powstania Oskar Dirlewanger otrzymał awans na SS-Oberfuhrera i krzyż żelazny. Pod koniec 1944 r. brutalnie tłumił powstanie narodowe na Słowacji. W lutym 1945 r. utworzono 36 Dywizję Grenadierów SS "Dirlewanger". Istnieje domniemanie, że został zabity przez polskich żołnierzy we francuskiej strefie okupacyjnej w czerwcu z 1945 r. w Altshausen w Badenii Wirtembergii.

EWENTUALNY WĄTEK - 3. Piekło na ziemi – losy rodziny Wandy Felicji Lurie
Symbolem męczeństwa warszawskiej Woli jest Wanda Felicja Lurie oraz jej cudem ocalały syn Mścisław. Historię milionów należy często przedstawiać przez pryzmat jednostek. Wtedy jest ona lepiej widoczna i łatwiej odczuwalna. Życie i męka Wandy Felicji Lurie winny być znane nie tylko w Polsce, ale i na całym świcie, by ludzkość zrozumiała i poznała jak skrajne było okrucieństwo Niemców wobec Polaków oraz jak olbrzymia była chęć zachowania życia wbrew wszystkiemu przez bohaterską kobietę. Rodzina Lurie mieszkała przy ul. Wawelberga 18 na pierwszym piętrze. Mąż Pani Wandy współpracujący z konspiracją zmuszony był ukrywać się pod fałszywą kenkartą, jako Bolesław Romanowski. Bardzo rzadko pojawiał się w domu. W momencie wybuchu Powstania Warszawskiego Wanda Felicja Lurie przebywała w swym mieszkaniu razem z dziećmi. Oto jej wstrząsająca relacja - "Tego dnia o godzinie 11-12 kazano wszystkim wyjść, pchając nas na ulicę Wolską. Był straszny pośpiech i popłoch. Mąż mój był nieobecny i nie powrócił z miasta. Zostałam z trojgiem dzieci w wieku 4, 6 i 12 lat, sama będąc w ostatnim miesiącu ciąży. Ociągałam się z wyjściem mając nadzieję, że pozwolą mi zostać i wyszłam z piwnicy ostatnia. Wszyscy mieszkańcy naszego domu byli już przeprowadzeni pod fabrykę Ursus na ulicy Wolskiej przy Skierniewickiej, mnie też kazano tam iść. Szłam już sama, tylko z dziećmi, trudno było iść, pełno kabli, drutów, resztki z zapór, druty, gruzy, paliły się z dwóch stron ulic. Z trudem doszłam do fabryki Ursus. Z podwórza fabryki słychać było strzały, krzyki, błagania, jęki, nie mieliśmy wątpliwości, że tam jest miejsce masowych egzekucji. Stojących przy wejściu ludzi wpuszczano, a raczej wpychano do środka po 20 osób. 12 letni chłopiec ujrzawszy przez uchyloną bramę zabitych swoich rodziców i braciszka, dostał wprost szału, zaczął krzyczeć. Niemcy i Ukraińcy bili go i odpychali, gdy usiłował wedrzeć się do środka. Wzywał matkę, ojca. Widzieliśmy więc, co nas tam czeka. O ratunku wykupienia się nie było mowy. Pełno było wokoło Niemców, Ukraińców, samochodów. Ja przyszłam ostatnia i trzymałam się z tyłu w nadziei, że kobiet w ciąży nie zabijają. Zostałam jednak wprowadzona w ostatniej grupie. Na podwórzu fabryki zobaczyłam zwały trupów do wysokości 1 m. Zwały były w kilku miejscach. Cała lewa i prawa strona dużego podwórza była zasłana masą trupów. Zauważyłam zabitych sąsiadów i znajomych. Prowadzono nas środkiem podwórza w głąb do przejścia na drugie podwórze. W naszej grupie było też około 20 osób, w tym najwięcej dzieci od 10 do 12 lat. Były dzieci bez rodziców, była też jakaś staruszka bezwładna, którą przez całą drogę niósł na plecach zięć, obok szła jej córka z dwojgiem dzieci: 4 i 7 lat. Wszyscy zostali zabici, staruszkę dosłownie zabito na plecach zięcia razem z tymże. Wybierano nas i ustawiano czwórkami i czwórkami prowadzono w głąb drugiego podwórza do leżącego tam stosu trupów. Gdy czwórka dochodziła do stosu, strzelali z rewolwerów z tyłu w kark. Zabici padali na stos, podchodzili następni. Przy ustawianiu, ludzie wyrywali się, krzyczeli, błagali, modlili się. Ja byłam w ostatniej czwórce. Błagałam otaczających nas Ukraińców, aby mnie i dzieci ocalili. Pytali, czy ja mam się czym wykupić. Miałam przy sobie znaczną ilość złota i to im dałam. Wzięli wszystko chcąc mnie wyprowadzić, jednak kierujący egzekucją Niemiec, który to widział, nie pozwolił im na to, a gdy błagałam, całowałam go po rękach, odpychał mnie i wołał – prędzej! Popchnięta przez niego przewróciłam się, uderzył też i pchnął mego starszego synka, wołając – prędzej, prędzej ty polski bandyto! W ostatniej czwórce razem z trojgiem dzieci podeszłam do miejsca egzekucji, trzymając prawą ręką dwie rączki młodszych dzieci, lewą rączkę starszego synka. Dzieci szły płacząc i modląc się. Starszy widząc zabitych wołał, że nas zabiją i wzywał ojca. Pierwszy strzał położył starszego synka, drugi ugodził mnie, następny zabił młodsze dzieci. Przewróciłam się na prawy bok. Strzał oddany do mnie nie był śmiertelny. Kula trafiła w kark z lewej strony i przeszła przez dolną cześć czaszki i wyszła przez policzek. Dostałam krwotok ciążowy. Przy krwotoku ustnym wyplułam kilka zębów, pewnie naruszonych kulą. Czułam odrętwienie lewej części głowy i ciała. Byłam jednak przytomna i widziałam wszystko, co się dzieje dookoła. Obserwowałam dalsze egzekucje, leżąc wśród zabitych. Wprowadzano dalsze partie mężczyzn. Słychać było krzyki, błagania, jęki, strzały. Trupy tych mężczyzn waliły się na mnie. Leżało na mnie czterech mężczyzn. Po tej grupie widziałam jeszcze partię dzieci i kobiet. Tak grupa, za grupą, aż do późnego wieczora. Było już dobrze ciemno, gdy egzekucje ustały. W przerwach oprawcy chodzili po trupach, kopali, przewracali, dobijali żywych i rabowali kosztowności (mnie zdjęli z ręki zegarek, bojąc się nie dawałam znaku życia, a oni ciał nie dotykali rękami tylko przez jakieś szmatki). W czasie tych okropnych czynności śpiewali i pili wódkę. Obok mnie leżał jakiś tęgi, wysoki mężczyzna w skórzanej kurtce brązowej, w średnim wieku, długo rzęził. Oddali 5 strzałów, zanim skonał. W czasie tego dobijania strzały zraniły mi nogi. Przez długi czas leżałam odrętwiała, przyciśnięta trupami, w kałuży krwi. Byłam jednak przytomna i zdawałam sobie sprawę z tego, co się dzieje. Myślałam tylko o tym jak długo będę tak konać i męczyć się. Pod wieczór udało mi się zepchnąć martwe ciała leżące na mnie. Straszne ile było dokoła krwi."
Wanda Felicja Lurie przeżyła. Nam czytającym te makabryczne wspomnienia wydaje się to wysiłkiem ponadludzkim. Ominęła ją śmierć, gdyż to ona właśnie miała być żywym świadectwem niemieckich, ukraińskich i azerskich okrucieństw. Poza tym nosiła w sobie istnienie najbardziej niewinne – nienarodzone jeszcze dziecko. Pragnęła by ono mogło żyć w Polsce wolnej od niemieckich morderców. Może to ze względu na niego wykrzesała z siebie pokłady sił, które u normalnego człowieka dawno byłyby wyschnięte? Może w jej tragicznych doświadczeniach dopatrywać się należy interwencji Bożej? Nieprzytomna ze zmęczenia, ranna, krwawiąca i czująca w sobie serce domagającego się przyjścia na ten jakże nieludzki świat synka, przeleżała wśród trupów od dnia egzekucji 5 sierpnia do poniedziałku 7 sierpnia. Dzielnica ciągle spowita była dymem z płonących domostw i zabitych ciał oraz wystrzałami bomb lotniczych i pocisków artyleryjskich. Bohaterska kobieta wyczołgała się spod zwałów setek ofiar i ulicą Skierniewicką szła z ogromnym bólem w kierunku Czystego. Dołączyła do małej grupki cudem ocalałych. Już wkrótce zostali jednak zauważeni przez żołdaków ukraińskich, którzy zapędzili ich do kościoła św. Stanisława (parafia św. Wojciecha). W świątyni zamienionej przez Niemców na obóz przejściowy warunki bytowe urągały jakimkolwiek wymogom humanitarnym. Towarzysze niedoli nie wiele mieli do zaoferowania nowo przybyłym nieszczęśnikom. Jedynie poczęstowano Wandę Felicję Lurie odrobiną wody. Mury, które dotychczas patrzyły na rozmodlony tłum chwalący Pana, w ciągu ezechielowych dni sierpniowych 1944 r. słuchać musiały hitlerowskich rozkazów i bluźnierstw. Jeden z oficerów niemieckich wszedł na ambonę i powiedział szyderczo - "Wkrótce już pójdziecie do swojego nieba, wasze tobołki zostawicie, bo tam już nie będą wam potrzebne". Po dwóch dniach została przewieziona furmanką z ciężko rannymi do obozu w Pruszkowie. Stamtąd do szpitali w Komorowie i Podkowie Leśnej. Przebywała tam do 19 sierpnia, następnie przewieziono ją do szpitala powiatowego w Pruszkowie na Wrzesinku gdzie 20 VIII 1944 r. jako kobieta 33 letnia urodziła syna nadając mu imię Mścisław. W czasie porodu matka była sparaliżowana. Ciągle jej samopoczucie było fatalne. Odczuwała bóle szczęki, głowy, obu nóg, wątroby, łatwo się męczyła. Dziecko było nerwowe i źle sypiało. Po wyjściu ze szpitala zamieszkała w podwarszawskiej Podkowie Leśnej. W grudniu spotkała się po raz pierwszy od tragicznego sierpnia z mężem. Osiedlili się na Mokotowie. Pani Wanda nie chciała chodzić na ulicę Wolską. Tylko raz po wojnie podjęła ten wysiłek. Poproszono ją o obecność w czasie nakręcania filmu dokumentalnego o Warszawie.
Jej syn Mścisław skazany przed narodzeniem na śmierć przez ludobójców z Kampfgruppe Reinefarth całe życie starał się ukazać Polsce i światu golgotę wolską, której był ofiarą. Jak napisał w swej pracy "Polska Niobe" - "Moja Matka w sytuacji śmierci dała mi życie. A ja 14 lutego 1984 r., szczęśliwy, złożyłem na jej ręce swojego syna. Nosił on imię Radosław. Lecz dane mu było żyć tylko 77 dni. Następnie zaś 12 marca 1985 r. córce Izabeli dane było żyć tylko jeden dzień. Dopiero 19 czerwca 1987 r. miłość życia pokonała śmierć i ponownie mogłem matce, szczęśliwy, złożyć na jej ręce córeczkę Monikę Annę." Wanda Felicja Lurie z domu Podwysocka zmarła 21 V 1989 r. w wieku 78 lat. Była długoletnim, zasłużonym pracownikiem stołecznej służby zdrowia. Odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotą Honorową Odznaką za zasługi dla Warszawy, odznaką Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej. Bardzo skromny, prawy, szlachetny Człowiek – Polska Niobe.

4. Zbrodnia spalenia żywcem przy ulicy Bema
Jedną z największych zbrodni popełnionych w Warszawie w okresie Powstania było spalenie żywcem kilkudziesięciu osób przy ul. Bema. Jak pokazano wcześniej, tego rodzaju okrucieństwa miały miejsce wielokrotnie na Woli, gdy początkowo żołdacy z Kampfgruppe Reinefarth wrzucali do mieszkań granaty i od razu podpalali budynki. Można domniemywać, że w ten sposób setki ciężko rannych niemogących wydostać się na zewnątrz, spłonęło w środku kamienic i domów. W przypadku jednak ul. Bema mamy do czynienia z ohydną zbrodnią przygotowaną i przeprowadzoną z premedytacją. Hitlerowscy zbrodniarze posłużyli się perfidną mistyfikacją. Omawiany budynek przy ul. Bema 54 (obecnie na tym miejscu znajduje się posesja Bema 57) zamieniono w placówkę Czerwonego Krzyża. Pilnujący go niemieccy żołnierze mieli opaski z czerwonym krzyżem. Z tłumu ludności wysiedlanej
z Warszawy esesmani wyciągali kilkuletnie dzieci, osoby niepełnosprawne i starców. Zagnanych do posesji Kosakiewicza (Bema 54) zabili deskami wszystkie okna, a budynek podpalili. 70 osób spłonęło żywcem.
W wyniku masowych egzekucji ulice, place i dziedzińce dużych obiektów na Woli były pełne rozkładających się ciał. Niemcy zdawali sobie sprawę, że zatrute powietrze może być groźne również i dla ich żołnierzy. Dlatego powzięto decyzję o paleniu ofiar. Zadanie to powierzono specjalnemu oddziałowi złożonemu z przymusowo doń wcielonych Polaków – Verbrennungs Kommando Warschau. Ludzie ci doskonale wiedzieli, iż w przypadku odmówienia wykonania tej makabrycznej pracy czekała ich śmierć. Do palenia używano desek, gałęzi, benzyny oraz innych środków łatwopalnych. Nie wszyscy wytrzymywali psychicznie i fizycznie kontakt z tysiącami trupów, po których chodziły roje much.

 

Ministerstwo Edukacji Narodowej nadało Stowarzyszeniu tytuł
"Miejsce Odkrywania Talentów"

"Kawa czy herbata" odkrywa talenty - program TV o projekcie
TWÓJ ROBOT

Patroni Medialni



Programy

 

 

  • Polish (Poland)
  • English (United Kingdom)